niedziela, 17 maja 2015

Dzień Zero (...) nadchodzi !

Krzyczy ! A mimo to nikt nie słyszy.
Płacze ! A mimo to, nikt nie widzi.
Mówi ! Lecz nikt nie potrafi zrozumieć.
Uczestniczy, bo musi ...
Trwa, bo chce wierzyć w jutro (...)



Mówią, że każdy na coś czeka. 
Podobno czekać warto. Podobno Ci najbardziej wytrwali otrzymują to czego oczekują, a cały wszechświat robi wszystko by tak się właśnie zadziało. 
Czekałam i Ja:  na cud, na nadzieję, na nowe jutro. 
Czekałam dziewięć miesięcy, które minęły tak naprawdę jak jeden dzień. Może dlatego, że za dużo się działo. Może to przez stres i zarwane noce. 
Może przez to że znów coś dostałam, ale za to odebrano mi inną część mojego "ja". 
Przecież nie ma nic za darmo !
Doskonale pamiętam moment w którym usłyszałam datę. Pamiętam łzy, które leciały mimo, że z całych sił próbowałam je powstrzymać. 
Pamiętam to uczucie w sobie, jakby ktoś na chwilę zabrał tlen, tą panikę i niedowierzanie.
Dziewięć miesięcy huczało w głowie od tamtego dnia - dzień w dzień, noc  w noc. 
To tak jakbym miała urodzić się na nowo, to tak jakbym miała przez ten czas dojrzewać od środka,
a przecież tak naprawdę dojrzałam w dniu, w którym zaczęłam walczyć.
Więc dziś nadszedł czas, by spakować torbę, ukochać Aniołka i spróbować zasnąć, wierząc, że za 48 godzin będzie po wszystkim i nie obudzę się z krzykiem, który rozerwie mnie od środka.
Czy się boję? 
Hmm.  strach jest zawsze obecny, zwłaszcza przed tym co jest dla nas nieznane. 
Tylko raz pojawiła się myśl: "co będzie jeśli coś pójdzie nie tak...?"
Przecież tyle spraw nie zakończyłam, tyle rzeczy nie zostało poukładanych i tyle jeszcze powinnam zrobić.
......
Piątek był ciężkim dniem. Uciekłam w pracę, bo przecież trzeba zakończyć decyzję, poukładać i rozdzielić akta. A potem miałam wyjść i odetchną głęboko, a mimo to zamykając za sobą drzwi czułam, że mam ochotę krzyczeć. Nie było osoby, która by nie przytuliła, która by nie powiedziała miłego słowa ..
A potem miał być czas dla mnie i dla Niej. Dla osoby, która tak naprawdę pojawiła się
z znikąd i trwa, każdego dnia mimo  i  pomimo wszystko.
Wtedy gdy stałam na przystanku z Żabą śmiejąc się do łez, mimo miłej atmosfery, po alkoholu i rozmawiając o niczym, chyba tak naprawdę obie czułyśmy, że to "ten moment,
w którym trzeba robić dobrą minę do złej gry".  A potem przytulenie i słowa: " masz wrócić.. słyszysz?".. 
Cisza .. 
Machnięcie ręką na pożegnanie (chyba nie ostatnie) .. i powrót.. a w głowie myśl, by jechać dalej, przed siebie, nie patrząc wstecz. Nie myśleć i nie analizować. Być tam, gdzie oddech nie boli.
......
Dzień Zero .. nadchodzi. 
Jutro będzie co ma być, a jak już będzie trzeba się z tym zmierzyć (...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz